„Ja nie mam twarzy, tylko twarze”… to stwierdzenie chyba najlepiej opisuje mojego rozmówcę. Aktor teatralny, dubbingowy, filmowy – i to chyba w tej kolejności, potem wokalista i choreograf – Tomasz Borkowski.

Młodszej publiczności znany z takich filmów jak „Hotel Transylwania”, czy „Między nami, misiami”. Starszyzna na pewno wie, kim jest Tomasz Borkowski, wracając pamięcią do takich produkcji jak „1920. Wojna i miłość”, czy „Job, czyli ostania szara komórka”. Obecne mój gość pracuje nad kilkoma nowymi projektami z dziedziny teatru i muzyki, można też podziwiać jego kunszt aktorski w odsłuchach „live” na Facebooku w ramach projektu #sztukawczasachzarazy.

Jak Tomasz Borkowski zaczął przygodę z dubbingiem? Które z odegranych przez niego postaci są jego ulubionymi? Jak się żyje artyście w czasach zarazy? Tego i wiele więcej dowiecie się z zapisu naszej rozmowy.

Zapraszam!

Wchodząc do sieci i szukając informacji o tobie, od razu czytamy: „Tomasz Borkowski — aktor filmowy, teatralny, dubbingowy”. Czy to aby wszystko, czego dokonujesz? A gdzie śpiewanie?

No tak. Są to jedynie dyscypliny aktorskie, którymi na co dzień się zajmuję. A faktycznie robię nieco więcej. Śpiewam, ile wlezie. Nagrywam niewiele. Za to dość regularnie można się ze mną „spotkać” przy okazji koncertów „Quin Symfonicznie”, gdzie w żółtej kurtce z koncertu na Wembley odśpiewuję numery Freddiego Mercurego. Prócz śpiewania zajmuję się także choreografią. Od czasu do czasu nagrywam także słuchowiska, bądź czytam prozę dla Teatru Polskiego Radia.

W filmach, czy serialach obsadzany jesteś głównie w rolach drugoplanowych lub epizodycznych. Nie masz szczęścia w castingach, czy bardziej zależy ci jednak na realizacji innych projektów?

Myślę, że szczęście odgrywa tu rolę niewielką. Być może właśnie dzięki sporej ilości zainteresowań los pozwala mi realizować ciekawe projekty, bez przywiązywania się do ról serialowych czy filmowych. Oczywiście tych drugich wypatruje cierpliwie, jednak staram się nie zaprzątać uwagi tym, na co wpływ mam niewielki.

“Dobry wieczór kawalerski”, to pozycja, z którą odwiedziłeś niejedno miasto w Polsce. Sama mam chrapkę na spektakl w Łodzi (śmiech). Opowiedz nam co nieco o spektaklu i o twojej tam roli.

„Dobry Wieczór Kawalerski”, to wspaniała przygoda. Po raz pierwszy z tym arcy-dowcipnym tekstem Doroty Truskolaskiej spotkałem się w wiele lat temu, gdy dołączyłem do grupy przyjaciół, w zastępstwie starszego kolegi. Reżyserią pierwszej odsłony (dziś jest już trzecia) tego spektaklu zajął się Jerzy Bończak. Piszę przyjaciół, bo wówczas obsadę stanowili bardzo bliscy mi ludzie, na marginesie świetni artyści. Byli to min. Łukasz Simlat, Borys Szyc, Wojtek Kalarus, Andrzej Andrzejewski, Piotr Nowak i inni. Z powodów poza artystycznych, los tego spektaklu był jednak dość krótki. Jednak po kilku latach wspomniany Piotrek Nowak, postanowił skrzyknąć, nieco zmienioną ekipę i rozpocząć kolejny etap przygody z tym tekstem. Wówczas dołączyli do nas min. Michał Piela, Mateusz Damięcki, Mirosław Zbrojewicz i inni. I choć sale pękały w szwach, również z powodów nieartystycznych musieliśmy przerwać granie. Dziś jednak nowa wersja, w reżyserii P. Nowaka objeżdża Polskę od pół roku i mam nadzieję, potrwa to jeszcze długi czas. A co do roli, to gram przyjaciela ”młodego”, który zaprosił najbliższych sercu kumpli na swój wieczór kawalerski. Zdradzanie czegokolwiek więcej mogłoby zepsuć zabawę tym, którzy jeszcze nie widzieli przedstawienia. Dość powiedzieć, że wraz z widownią, bawię się na tym spektaklu wyśmienicie.

Nowak, Żurawski, Piela, no i oczywiście Borkowski (śmiech)… Jak sądzisz, czym ten spektakl tak bardzo zaskarbił sobie sympatię widzów? Chodzi tu tylko o nazwiska, czy jest w tej sztuce coś więcej?

To opowieść radosna, rubaszna, miejscami melancholijna, ale w gruncie rzeczy przede wszystkim szczera. Myślę, że męska część widowni rozpoznaje w nas samych siebie, a żeńska ma wyjątkową okazję zajrzeć za kulisy wieczorów kawalerskich. I to sprawia wszystkim radość. Nam także.

Teatr Polski, Teatr Dramatyczny, Teatr Współczesny, Teatr Imka… Lista twoich ról teatralnych jest także imponująca. Co kryje się takiego na deskach teatralnych, że nie potrafisz bez niego żyć?

Teatr to miejsce, w którym przecinają się moje marzenia, oczekiwania, ciekawość świata i ludzi. To miejsce, w którym czuję się „u siebie”. Mam nadzieję, że będzie mi dane funkcjonować w teatrze, do samego końca.

Dubbing. Nie mogłam pominąć tego tematu! Zresztą moi synowie nie darowaliby mi tego (śmiech). Jak trafiłeś do „Ekipy”? Pamiętasz swój “pierwszy raz” z dubbingiem?

Mój „pierwszy raz” to była współpraca ze wspaniałą reżyserka Anią Apostolakis przy filmie „Megamocny”. Pani Ania odwiedziła Teatr Polski, w którym grałem wówczas Astrowa w przedstawieniu „Wujaszek Wania”. Był to spektakl, który po dziś dzień nosi dla mnie miano, najważniejszego. Reżyserka zaprosiła mnie na casting do głównej roli, wygrałem go i w ten sposób rozpocząłem swoją podróż po świecie dubbingu. Bez wątpienia mogę stwierdzić, że pokochałem tę pracę od pierwszego wejrzenia. Dziś ról pierwszo- i drugoplanowych mam na koncie już dość sporo, ale jak dotąd wciąż jestem głodny nowych wyzwań.

Wielu artystów boi się (nie chce) pracować z dziećmi i dla dzieci. Ty nie masz z tym problemu. Regularnie pojawiasz się w kreskówkach, grach komputerowych itp. To jest łatwa publika? Wdzięczna? Czy wprost przeciwnie?

Praca w dubbingu, czy przy grach komputerowych, ma tę cechę, że nie konfrontuje mnie z odbiorcami. A komentarzy na wszelakich portalach nauczyłem się nie czytać. Jednak chętnie odpowiem tak. Uwielbiam grać dla dzieci, bo te na równi traktują prawdę i magię. Mam podobnie. Być może nigdy nie przestałem być dzieckiem. Do tego praca przy bajkach, po prostu sprawia mi olbrzymią frajdę.

Drak z “Hotelu Transylwania”, to postać, za którą na przykład moi synowie najbardziej cię lubią i od której zaczęli rozpoznawać twój głos, słuchając innych postaci. Która kreacja dubbingowa twoim zdaniem ugruntowała swoją pozycję w tym środowisku?

Tego nie wiem, ale chętnie wymienię te dla mnie najważniejsze. Drakula, oczywiście tak. Uwielbiam tę postać i wszystko, co go spotyka. Mam nadzieję, że powstanie jeszcze kilka części, bo zżyłem się z Darkiem bardzo. „Kubo i dwie struny”, to chyba najpiękniejsza i najmądrzejsza bajka, w której zagrałem. Jest bardzo, bardzo smutna, ale to taki smutek, który porusza wrażliwość. A ta, poruszona, czyni świat lepszym. „Fantastyczne zwierzęta: zbrodnie Grindelwalda”, to była jazda bez trzymanki. Johny Deep, to trudny orzech do zgryzienia. Formalny i prawdziwy zarazem. Uwielbiam do tego wracać, a czekają mnie jeszcze trzy filmy. Mam nadzieję. „Sonic. Szybki jak błyskawica”, to kolejny bieg z przeszkodami. Tym razem na drodze stanął mi Jim Carrey. Specjalista od ról nie do powtórzenia. Pierwszy raz w dubbingu, musieliśmy, wraz ze wspaniałą reżyserką Joanną Węgrzynowską, pokusić się o wyłączenie fonii. Okazało się bowiem, że powtarzać za Carrey’em się nie da (śmiech). Podobno wyszło to świetnie. Niestety emisję filmu przerwał wirus. Muszę zatem poczekać, aby zobaczyć go w kinie. Uwielbiam także takie filmy jak: „Chłopiec z burzy”, „Annie”, „Artur ratuje Gwiazdkę”, „Niania i wielkie bum”, „Madagaskar 3”, „Strażnicy marzeń” oraz seriale: „Nicky, Ricky, Dicky i Dawn”, czy „Między nami, misiami”.

Kiedyś Piotr Adamczyk, sławny Zigzak McQueen (śmiech), w jednym z wywiadów powiedział, że jego znajomi wręcz błagają, by zadzwonił do ich dzieci na urodziny, albo kiedy są chore. Tobie też się zdarzają takie sytuacje?

Z raz, czy dwa nagrałem głosem Drakuli, życzenia urodzinowe i tyle. Szczerze mówiąc, nie przechowuję w pamięci ról, które zagrałem, choć kilka z nich oczywiście wbiło mi się na tzw. twardy dysk. Także, chcąc użyć któregoś z nich, musiałbym niestety najpierw, posłuchać jak ją grałem. To działa u mnie na zasadzie impulsu albo odruchu.

Które postaci: filmowe, teatralne, dubbingowe tworzy ci się łatwiej? Można w ogóle te tematy porównać?

Zawsze dobrze, gdy się trafi świetna literatura. Wtedy tak postać, jak i świat wokół niego, dostarczają całej masy spójnych impulsów, które stają się początkiem wielu poszukiwań. Tak w moim życiu było między innymi z Czechowem. Myślę, że to dotyczy każdej przestrzeni, którą się zajmuję. Teatru, filmu, dubbingu, serialu, teatru radia, a nawet choreografii.

Trudny czas przyszedł na nas. Muzycy i aktorzy dostają mocno w skórę przez zamknięcie wszystkich kin, teatrów itp. Jak ty sobie z tym radzisz?

To doprawdy, dziwny czas. Z jednej strony: bezrobocie, troska o bliskich o kondycję świata o zdrowie, z drugiej: czas z rodziną, niewymuszona aktywność twórcza, oraz silne poczucie, że jest szansa na ciekawą lekcję tego, co jest naprawdę ważne dla wszystkich.

Kiedy to już wszystko minie… Nowe spektakle, nowe projekty, a może jakaś płyta z autorskimi piosenkami?

Autorska płyta to jedno z moich największych marzeń. Materiał powoli się kompletuje, także proszę, trzymaj kciuki. W trakcie przygotowań jest także spektakl, który powstaje wraz z moim przyjacielem, Mariuszem Ostrowskim, o dwóch klonach Freddiego Mercurego, którzy budzą się w jednym łóżku hotelowym, a przed nimi długa droga, aby odkryć, kim są, dlaczego jest ich dwóch i jaki to jest z tą miłością. W planach mam także realizację tekstu, napisanego przez Jacka Wasilewskiego pt. „Kocham się”. Będzie to spektakl, w którym aktorka stanie twarzą w twarz ze swoim alter ego i będzie musiała zmierzyć się ze swoimi demonami.
Za kilka miesięcy, mam nadzieję (jeśli epidemia pozwoli), wziąć udział w filmie o losach Marii Curie Skłodowskiej. To międzynarodowa produkcja, w reżyserii Anniki Glac, w której zagram lekarza i działacza politycznego, Kazimierza Dłuskiego, czyli męża siostry Marii, Bronisławy. Przede wszystkim, mam jednak nadzieję, że uda nam się przeczekać ten trudny okres izolacji i szczęśliwie powrócić do „normalności”, co w moim przypadku znaczyć będzie, kreacji.

Niech los nam sprzyja!
Tomek Borkowski.