Czad Festiwal hucznie świętował swoje piąte urodziny, które dzięki uprzejmości organizatorów stały się także naszym udziałem.

Choć pozycja największej imprezy muzycznej na Podkarpaciu wydaje się być niezachwiana organizatorzy z Agencji Koncertowej Arena postanowili najwidoczniej udowodnić, że aspirują do bycia jednym z najważniejszych brandów na mapie letnich festiwali odbywających się w Polsce. Piąta jubileuszowa edycja zorganizowana została więc z wyjątkowym rozmachem: pięć dni, pięć scen i pięćdziesięciu wykonawców. Brzmi świetnie, a czy tegoroczna edycja zasłużyła na pięć gwiazdek? O tym dowiecie się w dalszej części tekstu.

Słyszałem ostatnio od znajomej, że na „Czad” jest nie po drodze. Faktycznie, jeśli nie mieszkacie akurat w Krakowie czy Wrocławiu albo przynajmniej gdzieś na Podkarpaciu to musicie przygotować się na kilkugodzinną podróż. My wyruszyliśmy na festiwal (z Łodzi) już wczesnym rankiem. Bynajmniej nie dla tego, że podróż zajmuje większą część dnia, zwyczajnie chcieliśmy odetchnąć trochę od miejskiego zgiełku i w połowie trasy zrobiliśmy sobie wycieczkę na najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich – Łysicę. Droga na „Czad” nie musi być nudna – wszystko zależy od waszej kreatywności.

W Puszczy Jodłowej spodobało nam się tak bardzo, że na miejsce dotarliśmy ze sporym opóźnieniem. Od razu udajemy się do punktu informacyjnego gdzie przesympatyczna Pani Paulina jak co roku wydaje nam przyznane wcześniej akredytacje. Podpisujemy niezbędne dokumenty, zbijamy piątki z tłumem ludzi stojących w kolejce i pomimo, że na Monster Stage gra już pierwszy z zespołów (Acid Drinkers) jedziemy zakwaterować się u przesympatycznej Pani Wioletty. Namiot nie wchodzi w grę, z taką ilością sprzętu potrzebujemy solidnego dachu nad głową a jak słuszna jest to decyzja przekonamy się jeszcze tego wieczoru. Rozpakowujemy walizki, robimy ostatni przegląd sprzętu i wracamy na festiwal, w tym czasie przegapiliśmy jeszcze występ Zebrahead w namiocie. Trochę szkoda bo nigdy nie słuchaliśmy, ale zegarek nie chce być z gumy – mamy świadomość, że czeka nas 5 dni, słownie: PIĘĆ DNI koncertów. Trzeba się trochę oszczędzać [emotikona zawierająca uśmiech].

Na scenie gra już Nocny Kochanek więc musimy się spieszyć, przechodzimy koło debiutującego w tym roku (różowego/purpurowego) namiotu i szybko wbiegamy do „fosy” by zrobić dla Was pierwsze zdjęcia z tegorocznej edycji Czad Festiwalu.

Na „Kochanku” nie zostajemy zbyt długo, dzieje się dużo a na Acoustic Stage gra jednocześnie Witek Muzyk z Ulicy o którym dużo dobrego opowiedział nam Marek Maciejewski po jego koncercie w Łodzi. Faktycznie to kawał świetnego grania więc bez chwili zawachania pozostajemy nieco dłużej poobserwować jak się bawicie.

Bastille jak Pomidorowa? Smakuje wszystkim!

Ledwo przyszliśmy a na głównej scenie już szykuje się do występu pierwszy z headlinerów. Bastille raczej nie musimy tu nikomu przedstawiać. Niemal pół miliarda wyświetleń ich „Pompei” w serwisie YouTube pozwala przypuszczać, że zetknęliście się już z ich twórczością. Trochę nam ten koncert przypominał zeszłoroczny występ Kings Of Leon w krakowskiej Tauron Arenie. Niestety tuż po rozpoczęciu na niebie pojawiły się ciemne chmury z których chwilę później zaczął padać deszcz. My ratowaliśmy się (a właściwie to sprzęt) ucieczką do pressroomu, najwierniejsi fani jednak dzielnie trwali pod sceną. Na szczęście przed końcem koncertu udało się jeszcze wychylić nos z namiotu i trochę posłuchać. No cóż Bastille są trochę jak zupa pomidorowa, w tym kraju smakują niemal wszystkim i nam też się podobało choć ze względu na to że nie mogliśmy wysłuchać całości niedosyt pozostał.

Po występie Brytyjczyków udaliśmy się do namiotu gdzie zagrała formacja Dubioza Kolektiv. Tę kolaborację znamy od lat i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie widziałem jeszcze koncertu zagranego na przysłowiowe pół gwizdka. Bośniacy (choć nie tylko) zrobili na mnie ogromne wrażenie kiedy słuchałem ich po raz pierwszy na Targowa Film&Music Street Festiwal w 2012 roku, świetnie wypadli dwa lata później na Ursynaliach i roznieśli „purpurowy” namiot na Czad Festiwalu. Muzycznie to jeden z lepszych koncertów w trakcie całej tegorocznej edycji imprezy – przynajmniej według publiczności która tak dobrze bawiła się tylko kilkukrotnie w ciągu całej pięciodniowej imprezy.

Na zakończenie wieczoru na dużej scenie wystąpił ostatni z headlinerów czyli Ben Kowalewicz ze swoją punkową formacją Billy Talent. Muzycy dali niewiarygodnie energetyczne show i w naszej ocenie trafili do Hall of Fame tegorocznego festiwalu. Na tym moglibyśmy właściwie zakończyć ten fragment relacji, nie sposób jednak nie wspomnieć o pozytywnych zmianach jakie zaobserwowałem w mentalności lidera BT. Kiedy pierwszy raz słuchałem grupy na Lemon Festival 2013 odniosłem wrażenie że grupa wyszła i zagrała dobry koncert. Cztery lata później Ben wydaje się być bardziej kontaktowy, podejmuje dialog z publicznością pokazuje się z zupełnie innej, o wiele bardziej dojrzałej strony. Wielki szacunek.

Pierwszy dzień festiwalu zakończyły odbywające się jednocześnie koncerty grup Hunter i Anti-Flag. Zachęceni przez lidera Billy Talent udaliśmy się do namiotu posłuchać „braci” z AF i była to z pewnością znakomita decyzja. Porcją porządnego punkowego grania zakończyliśmy pierwszy dzień festiwalu. 20% za nami jedziemy na kwaterę zgrywać filmy i zdjęcia w nocy kolejny deszcz i mamy tylko nadzieję, że nie daje się zbytnio we znaki biwakującym na polu.

Drugi dzień powitał nas pochmurną pogodą i nieco odmienionym (na prośbę jednego z zespołów) harmonogramem koncertów. Odpuszczamy Diversity i Czesława z którym jeszcze tej jesieni zobaczymy się w klubie Wytwórnia. Na Lady Pank docieramy spóźnieni ale nie na tyle żeby posłuchać ich w akustycznym wydaniu. No cóż, może gdyby nie problemy techniczne, które muzycy starali się chyba zignorować podobało by nam się bardziej. Całe szczęście publiczność swoimi gardłami uratowała ten fragment festiwalu.

Dłuższą przerwę (jedną z nielicznych, jeśli nie jedyną w trakcie całego festiwalu) wykorzystujemy na regeneracje w naszych prasowych leżakach. W tym czasie na dużej scenie chwili wytchnienia nie mają techniczni montujący już sprzęt Japończyków z One Ok Rock. Niestety harmonogram koncertów tego dnia rozsypuje się przez blisko pół godzinne opóźnienie trochę szkoda, że zabrakło jakiejkolwiek informacji ze sceny dotyczącej tego czy pozostałe koncerty odbędą się punktualnie czy cały grafik zostaje przesunięty. W szeregi publiczności wkrada się delikatna dezorientacja. Na szczęście goście z kraju kwitnącej wiśni wreszcie zaczynają swój występ i już po tym co widzimy w fosie wiemy, że będzie petarda. Cały set zagrany na najwyższym poziomie. Dla tego koncertu warto było pojawić się na tegorocznym „Czadzie”.

Choć zmiany w harmonogramie koncertów były niewielkie to z kronikarskiego obowiązku należy odnotować, że najbardziej dotknęły one Agnieszkę Chylińską, która swój występ rozpoczęła tuż po Japończykach. Jeśli baliśmy się o jakiś występ to właśnie o ten, nie należy do najbardziej komfortowych sytuacja w której artysta spychany jest z dużej na małą scenę. Na szczęście nasze obawy okazały się całkowicie nieuzasadnione a być może nawet pozytywnie wpłynęły na odrobinę podrażnione ego. Subiektywnie odniosłem wrażenie, że Chylińska starała się udowodnić iż w niczym nie jest gorsza od swoich zagranicznych kolegów. Zupełnie niepotrzebnie bo niczego udowadniać nie trzeba było. Niech podsumowaniem będą dwa więc dwa wyrazy. Klasa światowa!

Po takiej dawce mocnego grania przyszła pora na chwilę wytchnienia i zdecydowaną zmianę muzycznych klimatów. Na dużej scenie swój występ rozpoczął amerykański DJ i producent Niles Hollowell-Dhar znany jako KSHMR. Show ze specjalnie przygotowanymi wizualizacjami prezentowało się bardzo efektownie. Z tego wszystkiego zupełnie zapomnieliśmy, że na Tent Stage gra Armia. Obiecujemy popracować w przyszłości nad umiejętnością bilokacji.

Występy na głównej scenie zakończył set innej gwiazdy sceny EDM Steve’a Aoki. Na zakończenie dnia w namiocie zagrał jeszcze Brooks, ale wtedy już ładowaliśmy baterie na kolejny dzień festiwalu.

Trzeci dzień koncertów zainaugurowali jednocześnie Sayes (Tent stage) i Łydka Grubasa (Monster stage). My jednak pojawiliśmy się dopiero na Epice bo to zawsze pozycja obowiązkowa. Charakterystyczna Simone Simons jak zwykle zachwycała skalą swojego głosu a charyzmatyczny Coen Janssen robił nieopisane rzeczy ze swoim zestawem klawiszy. Zdarza się, że zespoły powracają na Czad Festiwal jeśli kogoś z tegorocznej edycji chcielibyśmy zobaczyć ponownie to jednym z tych zespołów jest z pewnością Epica.

Przenieśmy się na małą scenę gdzie wystąpili De Łindows. Niestety muzycy stanowili tylko tło dla tegorocznych gwiazd i nawet w zestawieniu z innymi artystami występującymi na Monster Stage wypadli średnio.

Rozczarował nas także Blind Guardian, być może to już efekt zmęczenia materiału bo publiczność zdawała się bawić doskonale. Umówmy się, że występ Niemców pozostawiamy waszej ocenie i będzie nam miło jeśli pozostawicie swoje zdanie o nim w komentarzach pod tekstem.

Z kolei w namiocie swoje sety zagrali kolejno Jonas Aden i duet Chocolate Puma. Także trzeciego dnia imprezy fani EDM nie mogli narzekać na brak ulubionych wykonawców. Zresztą cały dzień zakończył bardzo dobry występ Jay Hardway’a. Galeria z wszystkich trzech koncertów poniżej.

W międzyczasie na Monster Stage wystąpił jeszcze Krzysztof Skiba ze swoją formacją Big Cyc. Muzycy wykonali wiele z utworów pochodzących z płyty „Czarne słońce narodu”.
Gwiazdą wieczoru była formacja The Offspring, która powróciła na Czad Festiwal po rocznej nieobecności. Pomysł z powrotem headlinerów jak widać nie sprawdza się najlepiej i pomimo, że występ amerykanów należy ocenić bardzo wysoko choćby za znakomicie dobraną setlistę to frekwencja daleka była od tej z 2015r.
W sobotę zmęczenie już solidnie dawało nam się we znaki. Trochę energii dodały pyszne muffinki przygotowane przez naszą gospodynię, kiedy je zajadaliśmy na scenach występowały już Beyond The Black (Tent Stage) i Blu’Ska (Monster Stage) a chwilę po nich na głównej Sonata Arctica. Tym ostatnim udało się rozgrzać publiczność i kolejny dzień zdecydowanie zaczął się rozkręcać.
Po godzinie przenosimy się do namiotu na koncert co do którego miałem ogromne oczekiwania. Hiszpanie z La Raiz zaczynają jak u Hitchcocka, najpierw jest trzęsienie ziemi a po chwili akcja zaczyna się rozkręcać. Bardzo dobry, żywiołowy występ. Żaden z członków zespołu się nie oszczędzał.
Aha chwilę wcześniej wpadamy na scenę Monstera gdzie gra Trzynasta w samo południe. No cóż kolejny raz nie da się być w dwóch miejscach na raz.

W końcu powracamy na duża scenę na którą powracają Alestorm. Podobnie jak The Offspring widzieliśmy się z nimi na festiwalu w Straszęcinie dwa lata temu. Spodziewamy się, że pod sceną będzie dzika impreza i nie mylimy się. Po pierwszych rifach tłum zaczyna szaleństwo. Czuć klimat Czad Festiwalu do jakiego ten festiwal przyzwyczaił nas przez lata.

W sobotę nie zabrakło także atrakcji dla fanów elektronicznej muzyki tanecznej (EDM). Tuż po Alestorm w namiocie zagrali  Sandpokers i Stef Da Campo a na zakończenie dnia Martin Jensen.

Gwiazdą wieczoru był Tobias Sammet lider grupy Edguy, którego mogliśmy posłuchać w ubiegłym roku z projektem Avantasia. Tobi zauroczył świetnym kontaktem z publicznością i żartami w swoim stylu. Edguy jako całość to muzycznie oczywiście najwyższy poziom. Sobota, godzina 23, właściwy zespół we właściwym miejscu. Uczta muzyczna najwyższych lotów.

Przedostatni dzień festiwalu był bardzo pracowity, na Acoustic Stage wystąpił Beniamin, a na Monsterze Totentanz oraz Vavamuffin.

Piąty dzień festiwalu wita nas przepiękną pogodą. Po dotarciu na miejsce szybko zauważamy, że nocą wszystkich, którzy nocowali na polu namiotowym zastała porządna ulewa. Po dotarciu pod scenę główną widzimy, że liczba publiczności zmniejszyła się o połowę. Niestety mimo nadziei, że będzie lepiej okazuje się, że większość porozjeżdżała się do domów i do końca dnia frekwencja jest już słaba. Koncert Ky-Mani Marleya rozpoczyna się zaproszeniem wszystkich pod scenę. Na szczęście ci, którzy zostali bawili się świetnie tańcząc na boso przy dźwiękach zespołu syna samego Boba Marleya.

Przenosimy się na Monster Stage gdzie występują muzycy z Power Of Trinity. Łodzianie dają z siebie wszystko i gromadzą więcej słuchaczy niż ich znakomici poprzednicy. Zresztą cały koncert wypada znakomicie i mam wrażenie że gdyby zagrany był dzień wcześniej wypadłby jeszcze lepiej.

Hiszpanów z Che Sudaka słyszałem już kilkukrotnie i z grubsza wiedzieliśmy czego można się po nich spodziewać. To zaskakujące jak równy jest ten zespół i jak błyskawicznie gromadzi widownie. Namiot szybko wypełnił się najbardziej wytrwałymi festiwalowiczami a przyznać trzeba, że po pięciu dniach muzycznej uczty  nie łatwo było zebrać się do skoków podczas tak energetycznego koncertu. Super występ i znakomita publiczność.
Wreszcie przedostatni raz wracamy na duża scenę. Tłum fanek w pierwszych rzędach wyjaśnia wszystko, przed Państwem formacja Kensington.

Jednym z ostatnich koncertów, którego wysłuchaliśmy był łódzki zespół COMA. Na ten występ czekaliśmy z wyjątkową niecierpliwością. Dzień wcześniej grupa dała prawdziwe show w Żywcu, na ostatnim w tym roku „Męskim Graniu”. Na tym wydarzeniu COMA ogłosiła także wydanie nowej płyty, która ma się ukazać już w październiku tego roku. Wierni fani Comy zapełnili miejsce pod sceną dość szybko. Zespół zagrał ponad godzinny koncert po którym grupa udała się do garderoby, a następnie opuściła teren festiwalu. Niestety muzycy nie wyszli do swoich wiernych fanów, którzy całe pięć dni czekali na koncert swoich idoli i autografy.

Ostatnim artystą który wystąpił na dużej scenie festiwalowej był Bassjackers, czyli ostatni z przedstawicieli sceny EDM. Podczas ostatniego dnia festiwalu wystąpili jeszcze Jolly Jackers, Bethel, Firkin, Sonbird, Runforrest, Hoffmaestro i EastWest Rockers. Niestety zmęczenie wzięło górę i z części występów musieliśmy zrezygnować.

 

Na początku tekstu zadaliśmy sobie pytanie czy tegoroczny Czad Festiwal zasługiwał na pięć gwiazdek? Teraz pora na odpowiedź. Pierwszą gwiazdkę przyznajemy za znakomity zróżnicowany lineup, drugą za coraz lepszą organizację wydarzenia w tym świetnie pracującą w tym roku ochronę. Pięć scen to doskonały pomysł, co prawda przenieślibyśmy scenę EDM pod namiot pozostawiając na głównej najważniejszego z wykonawców jako swoiste The Ending Show w stylu występu Martina Garrixa na Sziget Festiwal 2015 (jeśli wzorować się to na najlepszych). Ale tak czy siak należy się trzecia gwiazdka i jeszcze jedna za oprawę audiowizualną choć trzeba przyznać, że zabrakło zespołu z taką ilością scenografii jak ubiegłoroczna Avantasia to i tak było sporo wizualnych atrakcji. Na koniec jeszcze pół gwiazdki za czas trwania festiwalu, świetnie że Czad „rośnie”, ale pięciu dni wielu z słuchaczy nie wytrzymało fizycznie, być może z tego pomysłu warto by zrezygnować w kolejnych latach. W sumie 4,5 gwiazdki na pięć możliwych. Czad pozamiatał muzyczną sceną po raz piąty.