Czarne kapelusze, marne oświetlenie i cztery postacie swoimi sylwetkami przywołujące na myśl bohaterów z „Siedmiu wspaniałych” skryte za półprzezroczystą kurtyną. Misternie budowana atmosfera grozy czy produkcja ocierająca się niebezpiecznie o granicę kiczu?

Płytę Me And That Man przesłuchałem przed koncertem ledwie dwa razy i szczerze muszę przyznać, że nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia. Klasyczny średniak, któremu dał bym 3 na 5 gwiazdek w tym jedną na zachętę. Pomimo całej sympatii dla dwójki głównych bohaterów krążek trąci z lekka nudą i po koncercie spodziewałem się tego samego. Jak ja lubię to uczucie pozytywnego rozczarowania, które towarzyszyło mi podczas całego sobotniego występu Me And That Man w łódzkim klubie Wytwórnia.

Doprawdy sporadycznie bywam na koncertach tak dobrych, że tuż po zamknięciu drzwi klubu mam ochotę wrócić do środka i zacząć imprezę raz jeszcze. A tak właśnie było po sobotnim występie kwartetu Darski, Porter, Bassoli, Kuman w Łodzi. Powstrzymam się od wychwalania poszczególnych osobowości ale nie mogę powstrzymać się od opinii, że decyzja Johna Portera o pozostawieniu Anity Lipnickiej dla Nergala była ze wszech miar słuszna. Jakkolwiek dwuznacznie nie brzmiało by powyższe zdanie obecność Johna jest plusem dodatnim i nie wyobrażam sobie tego projektu bez jego obecności. Słuchając MATM ma się zresztą wrażenie, że Walijczyk (rocznik 1950 przyp. red.) przeżywa na scenie drugą trzecią albo i czwartą młodość. W warstwie muzycznej nie mam występowi nic do zarzucenia. Zresztą nie bądźmy czepialscy. W końcu jak często ma się okazje zobaczyć Nergala rzucającego się z impetem w publiczność, która chwilę później nosi już swojego idola na rękach? Wcześniej Nergal żartował zresztą, że „Kabaret starszych panów daje radę”. W ogóle anegdot i dowcipów było podczas łódzkiego koncertu pod dostatkiem, ale odczuwam jeden maleńki niedosyt o którym kilka słów w ostatnim akapicie.

Me And That Man jako projekt są mówiąc potocznie do zjedzenia. Muzycy są niesłychanie autentyczni i z daleka czuje się, że  nie ma tu miejsca na pozy czy kreowanie jakichś scenicznych postaci. W mojej ocenie występ na dziewięć z dziesięciu możliwych gwiazdek. Czy był to najlepszy koncert tego roku? Na to pytanie każdy z uczestników musi odpowiedzieć sobie sam a wracając do oceny była by pełna „dycha” gdyby John Porter także rzucił się w tłum i odpłynął na rękach publiki. A Wy jak oceniacie występ Czterech Wspaniałych? Czekamy na wasze opinie w komentarzach.